niedziela, 18 maja 2014

Niedzielne modlitwy

18 maja, 6 rano, niedziela. NIEDZIELA. Jakieś drobne palce otwierają mi oczy, jak przez mgłę widzę mojego młodszego syna, który z miną spaniela prosi o bajkę. Że też mu się chce ( ha! Już zapomniałam jak 10 lat temu sama wstawałam tak rano w weekend, żeby obejrzeć "dzień dobry TVN"...). Błagam o jeszcze pięć minut, w duchu modląc się, by jeszcze zasnął. Zamiast tego Staś zaczyna przemawiać do mnie coraz głośniej, więc wolę sama wstać, niż żeby wstał Antek. Powłócząc nogami prowadzę go do salonu, włączam bajkę i z prędkością światła wracam do łóżka. Ledwo przykrywam się kołdrą, słyszę dźwięki, które identyfikuję jako: "mamoooo przełącz!!!" i w tej chwili nie potrafię opisać, co czuję, zwłaszcza, jeżeli mam nie używać wulgaryzmów. Moje rozdrażnienie potęguje głośne posapywanie i chrapanie mojego męża. Wstaję, przełączam, znowu modląc się, by wszystkie te odgłosy nie obudziły Antka. Mimo wszystko, postanawiam mieć dobry humor, robię kawę i poranny przegląd facebooka. W uszach piszczy cisza, przerwana od czasu do czasu donośnymi odpowiedziami Stasia na pytania interaktywnej Dory, która poznaje świat. Jest na prawdę wspaniale. Dom jest posprzątany, za oknem świeci słońce, kawa pachnie a internet nadal działa. Ubieram się w dżinsy i koszulę ( co jest o tyle niezwykłe, że niespotykane u mnie przed godziną 8, zwłaszcza w niedzielę). Zaczynam przygotowywać śniadanie, które planuję spożyć przy stole w salonie, wraz z moim mężem i dziećmi, w radosnej, beztroskiej, weekendowej atmosferze. Jestem w tak dobrym humorze, że donośnym głosem witam mojego starszego syna, wychodzącego z sypialni. "Dzień dobry synku, jak spałeś?", pytam i nagle pojawia się rysa na moim idealnym poranku, rodem z telewizji śniadaniowej: zamiast dzień dobry mamusiu, słyszę "maaaaaaaamoooooo zdejmij mi bluuuuuuuzęęęęęę", a zaraz potem zaczynam poranny serwis: ciepłe mleko dla Antka, kanapka ze świnią dla Stasia, ciepłe mleko dla Antka w wysokiej szklance z Ikei, kółka z ogórka dla Stasia, ciepłe mleko w wysokiej szklance dla Antka podane w towarzystwie kocyka i kanapki z dżemem, druga kawa dla mnie, zmiana garderoby zalanej mlekiem, kolejna kanapka dla Stasia, trzecia kawa dla mnie, bo druga już wystygła, talerze na stół, talerze ze stołu, bo zanim podam jajecznicę, to mogą w niewytłumaczalny sposób spaść na podłogę, herbatka w dzbanek, jajka na patelnię. Budzę męża po raz pierwszy, rozwiązuję spór o klocki, podejmuję nierówną walkę z kominkiem (zimny maj...), budzę męża po raz drugi, w ostatniej chwili ratuję grzanki, kroję pomidory, nakrywam do stołu, rozwiązuję spór o wóz strażacki, zdejmuję ze stołu kota, który żre masło, budzę męża po raz trzeci, znosząc w ciszy jego kiepski humor ( kto w niedzielę wstaje przed 10, no kto?!), sadzam dzieci przy stole, w ostatniej chwili ratuję jajecznicę, znowu sadzam dzieci przy stole i podaję im płatki z mlekiem, postanawiam nie budzić męża po raz czwarty ( zanim wstanie, wszystko wystygnie a ja zdechnę z głodu), siadam przy stole i myślę: kurwa, jeszcze szczypiorek....
Mój dobru humor prysł jak bańka mydlana, albo, będąc w bardziej swojskim klimacie- zaginął, jak skarpety w praniu. Rozdrażniona zmieniam zabrudzone pomidorem jeansy na stare dobre dresy, modląc się o łaskę nieprzejmowania się pierdołami. Cóż, daleko mi do Małgorzaty Rozenek, ale przynajmniej będzie mi wygodnie. Na podłodze są już klocki, resztki jajecznicy, okruchy chleba, kilka płatków kukurydzianych, książka z obdartą okładką, dwa różne buty i widelec. W tym oto momencie wstaje mój mąż i mówi: o a ty znowu w dresie, chociaż w niedzielę mogłabyś się ubrać, a tak w ogóle to co to za burdel..?
MODLĘ SIĘ, żeby go nie zabić. Ot sielanka.

czwartek, 8 maja 2014

nie do publikacji

Antosiu!
Masz 3 latka i z wielką ciekawością zadajesz pytania. Interesujesz się wszystkim, ale tego najważniejszego dla mnie pytania jeszcze nie zadałeś. Pozwól zatem, że teraz, tutaj, przygotuję sobie na nie odpowiedź, choć podejrzewam, że i tak będę zaskoczona, a zanim odpowiem, wezmę głęboki oddech.
Skąd się wziąłeś?
29 czerwca 2009r. Twoi rodzice biorą ślub, po dwóch latach znajomości obfitującej w różnorodne emocje.
Decydujemy się spędzić życie razem i przyjąć z radością Ciebie i każde następne Dziecko, jakim zostaniemy obdarzeni. Jesteś zatem owocem tej miłości. DAREM.
O ty, że pod moim sercem bije już kolejne dowiaduję się w przykrych okolicznościach. Tego samego dnia umiera 16-letnia Ania, od kilkunastu miesięcy walcząca z białaczką.
Życie za życie, myślę ze łzami, a kilka dni później nie mogę ustać na nogach podczas jej pogrzebu. Mam już osławione ciążowe mdłości, ale słyszę, że wyglądam pięknie. Mam zmienione oczy i łagodniejsze rysy twarzy, zapewne dlatego, że większą część dnia po prostu przesypiam. Twój Tata pracuje od rana do późnego popołudnia a w raz posprzątanym domu niewiele jest codziennej pracy.
Przygotowywanie posiłków jest wyzwaniem, podobnie, jak wrześniowa podróż do Anglii, z której przywożę całą torbę maleńkich ubranek. Są maleńkie spodenki, śpioszki, sweterki, moje ulubione bodziaki, wszystko w bezpiecznej bieli. Są też sukienki, choć raczej z myślą o kilkumiesięcznej córeczce przyjaciół. Wiem, czuję, że będziesz Chłopcem.
W 13 tygodniu trafiam do szpitala. Posłusznie poddaję się wszelkim zaleceniom i nie dopuszczam do siebie myśli, że moglibyśmy Cię stracić. Moja Mama kończy wtedy 50 lat, jesteś dla niej najlepszym prezentem.
Jednocześnie dzieją się rzeczy, (Jeremiasz i Debora)
Pierwsza Gwiazdka

31 marca Twoja Matka zdaje ostatni egzamin na II roku studiów. Jeszcze wtedy nie wiem, że zobaczymy się tak szybko, termin porodu wyznaczono bowiem na 17 kwietnia.
Tymczasem Ty niespodziewanie rodzisz się nazajutrz, 1 kwietnia 2010, w Wielki Czwartek, w Prima Aprilis. Twój Tata jedzie do nas najszybciej, jak się da a w szpitalu pytają mnie, czy to żart.
Rodzisz się szybko, niemal bezboleśnie, naturalnie i w dobrej asyście. Jest Twój Tata, przecina pępowinę i jako pierwszy trzyma Cię na rękach. Już wiemy, że będziesz Antonim.
Jak Antoni z Padwy, „święty od rzeczy zagubionych”.
Odnalazłam swoje miejsce w życiu, staję się nową osobą. Matką na zawsze od teraz. Start!

Jesteś dobrym, ale wymagającym dzieckiem. Od początku pragniesz mojej uwagi, więc jestem z Tobą, Synku, 24h na dobę, 7 dni w tygodniu, przez wszystkie dni w miesiącu. Czuwam przy Tobie w szpitalu, gdy masz 3 tygodnie a bezdech zauważony przez Twoją Babcię sygnalizuje coś niedobrego. Masz zapalenie płuc i musimy leczyć Cię na oddziale noworodkowym. Na sali jesteśmy tylko my i inkubator z maleńką Marysią, która powinna urodzić się ponad 3 miesiące później (!!!). Kibicuję jej z całych sił i umieram ze strachu o Ciebie. Każdy dźwięk sprzętu, który monitoruje Twój oddech, przyprawia mnie o mdłości, do których nie umywają się te z czasów ciąży. Wytrwale karmię Cię piersią a mnie dokarmia cała rodzina.
Wychodzimy 1 maja, kiedy na dworze pachnie już bzem i otwieramy sezon grillowy.
Tego lata Twoi Dziadkowie obchodzą 30 rocznicę ślubu. Jest 30 róż, złoty pierścionek z 3 brylantami, po jednym na każdą dekadę razem i huczna impreza.

Lato przynosi jeszcze wiele niespodzianek: jedziemy w góry, niespodziewanie odwiedza nas wujek Jeremiasz, dostajemy informację, że w trybie natychmiastowym musimy się wyprowadzić z wynajmowanego domu. Stajemy przed dylematem, gdzie spędzimy nadchodzące miesiące, podczas których Tata wyremontuje NASZ DOM. Nie jesteśmy sami, propozycji jest dużo. Ostatecznie, nie bez spięć, decydujemy się na mój dom rodzinny. Przez kolejnych 8 miesięcy mieszkamy z Twoimi Dziadkami, wujkiem i Twoją matką chrzestną. To dobry czas, dla Ciebie, dla Nas. Jesteś szczęśliwy wśród kochających Cię ludzi. Ja jestem spokojna, mogę poświęcić się Tobie bez reszty, absolutnie. Nie mam na głowie zakupów, gotowania, sprzątania. Jednocześnie nie mogę doczekać się naszego własnego domu. Mamy nadzieję, że wprowadzimy się do niego, zanim skończysz pierwszy rok swojego życia.

Styczeń 2011 przynosi kolejną rewolucję w postaci Nowego Stworzenia, którego obecność potwierdzają dwie czerwone kreseczki. Żadnych objawów, po prostu intuicja każe mi biec do nocnej apteki i po powrocie robić test ciążowy, nie zdjąwszy nawet butów i czapki.
Jestem szczęśliwa i natychmiast dzwonię do Taty.
Trudne początki ciąży przypadają na okres, kiedy jeszcze mieszkamy u Dziadków. I całe szczęście, bo nie wiem, jak zniosłabym potworny zapach kaszek, które jadałeś na śniadanie, gdybym musiała je robić osobiście. Zazwyczaj zastępuje mnie Dziadek Grzegorz, za co nigdy nie przestanę mu być wdzięczna.
Mój brzuch rośnie a mieszkający w nim Chłopiec (tak, Chłopiec!) jest coraz cięższy. Spędzamy cudne lato w naszym nowym domu, jest upalnie a atmosferę podkręca moja praca licencjacka, pisana w ogromnym pośpiechu (i tak nie zdążyłam, ale o tym kiedy indziej). Zapisuję też 16-kartkowy zeszyt, w którym umieszczam wytyczne na wypadek mojej nieobecności w domu, spowodowanej zbliżającym się porodem. Wskaźnik mojej potrzeby bycia perfekcyjną matką jest w tym czasie wyjątkowo wysoki i przewiduje nawet wybór koloru pościeli, którą polecam zmienić na swój powrót. Ot, Szlachcianka, Pani Matka
12.09.2011 o 11.00 rodzi się Chłopiec, którego imię obdarzam sentymentem od czasu, kiedy przeczytałam "W pustyni i w puszczy". 
Stasiu!
Przychodzisz na świat w asyście Taty, znajomej położnej i 25 studentek. Podobnie, jak starszy brat, szybko, bezboleśnie i bezpiecznie. Czuję się tak dobrze, że najchętniej opuściłabym szpital jeszcze tego samego dnia. Muszę jednak zostać, zgodnie z procedurami. Wpatruję się w Ciebie z zachwytem całymi dniami, nocami wyję z tęsknoty za Antkiem, chcę mieć was obu przy sobie. 
Po powrocie zgrywam chojraka, ale gdzieś z tyłu głowy czai mi się strach przed zostaniem z Wami w domu sam na sam. Noworodek i Starszak.

Jesień jest piękna, słoneczna i ciepła a czas przed nadchodzącym Bożym Narodzeniem spokojny, jak nigdy. Mierzę siły na zamiary, nie szaleję ze sprzątaniem, wolę słuchać, jak Staś śpiewa do ubranej już choinki. Zgodnie z naszą małą domową tradycją, przewidującą mniejsze lub większe remonty przed świętami na tzw. ostatnią chwilę, Tata w Wigilię kończy montować meble w kuchni. Są piękne, warto było czekać. 


NA WAS warto było czekać najbardziej.


sobota, 5 stycznia 2013

Krótka historia o Mamie, Tacie i Chłpcach

Po długiej przerwie tak trudno zacząć znowu. Jeździć na rowerze, biegać, malować się, pisać. Pisać szczególnie, bo widzę już początki wtórnego upośledzenia ortograficznego oraz, co gorsze, zanik weny i polotu, który był mi kiedyś przypisywany. Długopis w rękach trzymałam ostatnio przy okazji wypełniania deklaracji u lekarza rodzinnego a potem już tylko kredki...
Cóż, moje życie się zmieniło. Mam teraz pod wyłączną opieką dwóch małych Chłopców i moim głównym zadaniem jest pokazanie im, że świat jest piękny. Niech dobrze wystartują, potem będzie już z górki, w końcu najgorsze jest te pierwsze osiemnaście lat...
Nie mam w zwyczaju urządzać szopek w postaci postanowień (urodzinowych, noworocznych, kończących i zaczynających jednocześnie jakieś etapy w życiu), ale sądzę, że mogę zrobić wyjątek. Kilka razy wprawdzie próbowałam obiecywać sobie coś 1 stycznia, ale nigdy, przenigdy nie udało mi się tego dotrzymać... Kilogramów gubić nie muszę, a pracę nad ciemną stroną mojego charakteru prowadzę od dawna. Póki co, nie widać oszałamiających efektów, ale przecież intencje też się liczą. Dlatego zamiast stawiać sobie cele nie do zrealizowania, postanawiam kupić sobie w tym roku coś ładnego i wrócić do pisania. Postawiłam na krzywe zwierciadło, prześmiewczy ton oraz, od czasu do czasu, jakieś łzawe przedstawienie okraszone dużą dawką ironii. Skoro już muszę być "dzielna" to się chociaż pośmieję, wtedy wszystko staje się bardziej znośne. 
2015 to rok, w którym moi Synowie skończą 4 i 5 lat. Ja kończę 29 a mój maż 32 + 6 rocznica ślubu. Cukrowa, jak podają źródła.
Miała być krótka historia o Mamie, Tacie i Chłopcach, ale krótka nie będzie. Mamy za sobą 8 lat dobrej i złej pogody, dwie Iskry, które zmieniły nasze życie i mnóstwo rzeczy do opisania na bieżąco. To raczej neverending story, tylko bohaterowie się zmieniają. Najpierw tylko my, potem Antoś i Staś, psy, koty, domy, samochody. Dzieci rosną, szybko i niepostrzeżenie. Jak mawiają, "dziś ćwierć wieku, jutro pół".

2015. Bądź niesamowity






wtorek, 1 stycznia 2013

na dobry początek



Stało się. Ogarnęła mnie nieodparta chęć uporządkowania moich myśli i spostrzeżeń, których rejestr prowadzę już ponad 5 lat. Jedyne, co mnie powstrzymywało, to nieustanny brak czasu, ale zgodnie z tytułem, jeśli nie teraz, to nigdy. Nadal brakuje mi czasu, ale szkoda mi historii, wydarzeń, osiągnięć moich Synów, by pozostawić je wyłącznie zawodnej pamięci.

Przed przeniesieniem moich wynurzeń na względnie bezpieczny grunt sieci powstrzymywał mnie też komunikat: niestety, ta nazwa bloga jest zajęta. Bezlitosne zdanie uświadamiające mi, że wcale nie jestem tak kreatywna, jak zdarza mi się czasem o sobie myśleć.

Niemniej jednak udało się trafić na wolną nazwę, może niezbyt wybitną, ale moją i e dodatku mającą swój ukryty sens:) Według wartości, w których zostałam wychowana " wczoraj do ciebie nie należy, jutro jest niepewne, tylko dziś jest twoje". Dlatego DZIŚ nie ma obiadu, prania, sprzątania, a ja siedzę z komputerem na kolanach pomiędzy rozrzuconymi klockami lego a chodnikiem z książek. Przeczesuję dysk w poszukiwaniu notatek i głowię się nad wyborem, które z nich umieścić tutaj, bez szkody dla życia osobistego zarówno mojego, jak i osób, które opisuję. No cóż, wszystkim się nie dogodzi, choć wszystkich wkurzyć to już żaden problem. Skupię się zatem na krótkim streszczeniu znaczących wydarzeń z mojej/naszej przeszłości i liczę, że uda mi się zapisywać wszystko na bieżąco.

Uczciwie będzie, jeśli powiem, że nie pretenduję do miana blogerki i trudno mi określić, co tu będzie, a czego nie. Idę drogą, której nie znam, nie wiem, co przyniesie życie.

Może uznasz, Drogi Czytelniku, jeśli się kiedykolwiek pojawisz, że uciekam i będziesz mieć rację. Chcę w tym całym ferworze mieć coś tylko dla siebie, jak sypialnia na którą ciągle czekam, jak godzina w łazience bez małych rąk pukających w szybę, jak coraz rzadszy wieczorny papieros przed domem. Nie chcę się zastanawiać, czy to, co napiszę będzie banalne, źle odebrane bądź nieprzyzwoite. Chcesz, krytykuj, byle konstrukcyjnie. Nie szukam desperacko Twojej uwagi, jeśli już dostaniesz ten adres, to dlatego, że chcę, byś mnie poznał/a.

Mieszkając na podmiejskich włościach, czy, jak kto woli, na wyjątkowym zadupiu, tracę szansę na bliskie spotkania trzeciego stopnia ze wszystkimi, którzy są/byli/będą dla mnie ważni. Zwłaszcza zimą. Latem ciągną tu tłumy, a jakże! Latem nie mogę się doprosić o weekend tylko dla nas, zakrzykuje mnie młodsza i starsza młodzież podczas grillowania, opalania, niekończących się prac remontowo- porządkowych. Lato tego roku zapewne nie będzie inne, będę zrywana skoro świt, śniadanie jadła do samego południa i cały boży dzień biegała za Najbardziej Energicznymi Chłopcami Świata, którzy tego lata będą aktywni, jak nigdy dotąd. A wieczorami...będą goście, dużo gości, będę dla nich gotowała i będziemy pić różowe wino w altanie oświetlonej latarenkami. Dodam, że do zakupu latarenek zbieram się już trzeci rok.

Wymyśliłam sobie pisanie, żeby w tym biegu, w którym wystartowałam dobrowolnie i bez żadnego przymusu, nie stracić wrażliwości, zapobiec zjawisku wtórnego analfabetyzmu i jakoś przetrwać trudne czasy. Moja prababcia mawiała, żeby nie przywiązywać się do miejsc, dat a tym bardziej do ludzi. Z datami jeszcze jakoś sobie radzę, ale do ludzi i miejsc mam słabość. Nie jestem typem samotnika, potrzebuję rozmowy, relacji. Lubię też otaczać się pięknem. Trudne to, przy Małych Ludziach i przy tym Starszym, pracującym dużo i ciężko i niekoniecznie w garniturze. Próbuję jednak, na przekór wszystkiemu, szukam przyjemności w układaniu małych koszulek, sadzę kwiaty i zioła (schną, cholery!) śpiewam, opowiadam Chłopcom bajki, fotografuję, gotuję, ba! nawet piekę- mimo bezlitosnej krytyki, a czasem wręcz prześladowania ze strony mojego Męża.